Tak jak obiecałam, kolejna notka :) Czasowo ciężko było, no ale się udało :D
Dziękuję wam wszystkim za komy. Na pewno się odwdzięczę. To tylko kwestia czasu. Zapraszam :)
Rozdział dwudziesty-pierwszy
- Coś nie tak? - zapytałam.
- Nie. Spadajmy stąd - mruknął, po czym wziął mnie za rękę i ruszyliśmy szybkim krokiem przed siebie. Shon raz po raz zaciągał się dymem, a ja próbowałam zorientować się, gdzie jesteśmy. Jednakże, nie mogąc się dowiedzieć samodzielnie, postawiłam się spytać chłopaka.
Oczami Shon'a
- Shon? - Mai pociągnęła mnie za rękę. Wyrwany z przemyśleń spojrzałem na dziewczynę.
- O co chodzi? - zapytałem.
- Pytałam, gdzie jesteśmy - odparła, podejrzliwie mi się przyglądając.
- Jakiś kawałek od Nowego Jorku. Ze dwie godziny jazdy samochodem i będziemy w mieście,
- Tylko jest jeden mały problem... Nie mamy samochodu - mruknęła bez entuzjazmu.
- Jeszcze. Jeśli ktoś będzie tędy przejeżdżał, to da rade coś wykombinować - odpowiedziałem. Dziewczyna westchnęła i popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Ja, cały czas pozostawałem sobą. Zimnokrwistym zabójcom.
- Kiedy się zorientują, że im uciekliśmy? - zapytała, po chwili milczenia.
- Może już wiedzą... - odpowiedziałem. Pół godziny później zaczęły dochodzić nas głosy silników. Obejrzałem się, co też uczyniła moja dziewczyna. Za nami jechało kilka motorów.
- Mam pomysł, poczekaj tutaj chwilkę - powiedziałem. Pocałowałem Mai i odszedłem.
Oczami Mai
Shon zatrzymał motocyklistów i chwilę z nimi porozmawiał. Usiadłam na krawężniku i zamknęłam oczy na kilka minut. Gdy je otworzyłam chłopak stał przede mną nonszalancko oparty o motocykl.
- No nie - mruknęłam - Komu go zabrałeś? - spytałam, pokazując mu język.
- Nikomu - odparł, po czym wyciągnął do mnie rękę i pomógł mi wstać - Pożyczyłem - dodał, gdy oboje patrzyliśmy na maszynę.
- Bezpowrotnie?
- Szczegół - mruknął. Usiedliśmy na motocyklu i ruszyliśmy. Mocno trzymałam się Shon'a by nie zlecieć, a on jechała jak wariat. Zawsze sądziłam, że to mój brat szybko jeździł.. No cóż, przy Shon'ie zmienia się szybko zdanie. Gdybym tylko puściła się chłopaka, zaryłabym pupą o asfalt. On potrafił dodać adrenaliny, jeszcze bardziej wyczuwalnej, niż zazwyczaj, gdy jedzie się na motocyklu. Dwie godziny później znaleźliśmy się w obskurnej dzielnicy. Pełno typów spod ciemnej gwiazdy, przyglądało nam się, to z zaciekawieniem, to ze znudzeniem. Shon zatrzymał się pod barem.
- Poczekasz, czy chcesz iść ze mną? - zapytał, gdy staliśmy już obok maszyny.
- Pójdę - powiedziałam, chwytając go za rękę, gdy zauważyłam, że grupa dresów się do nas bliża. Owi dresiarze chwiali się i byłam pewna, że zawartość procentów, które wypili, była bardzo dużo. Shon się zaśmiał.
- A co z twoją odwagą? - spytał, obejmując mnie ramieniem.
- Sam powiedziałeś, że nie dałabym sobie rady - mruknęłam.
- Taka prawda - odparł i weszliśmy do baru. Był prawie pusty. Pomijając barmana za ladą, siedziało jeszcze kilku mężczyzn przy osobnych stolikach.
- Jerry - zagadnął Shon mężczyznę przy barze. Na oko trzydziestoletni, dobrze zbudowany szatyn poprawił kitkę i wyjął spod lady sztylet.
- Był problem - mruknął mężczyzna.
- Następnym razem się to nie powtórzy - odparł spokojnie Shon i zabrał z lady przedmiot.
- Idziemy? - spytałam.
- Nie - odparł ktoś zza moich pleców. Odwróciliśmy się. To gang, któremu uciekliśmy. Chłopak stanął przede mną i osłaniał mnie własnym ciałem.
- Coś długo wam zajęło zorientowanie się, że wam uciekliśmy - zamruczał. Mężczyzna naprzeciw niego spojrzał się groźnie.
- Odejdź - mruknął - Zależy mi tylko na tej małej suce - dodał, wyciągając nóż
- No to jest nas dwóch - warknął Shon, chwytając mnie za rękę.
- Nie chcę tego, co ty - odparł i kiwnął głową. Mężczyzna zza lady, chwycił mnie w tali i wciągnął na ladę, a dwóch kompanów wroga rzuciło się, obezwładniając chłopaka.
- Ty zdrajco - wycharczał Shon, próbując się wyrwać dwóm osiłkom.
- Wybacz, oni płacą więcej - odparł spokojnie Jerry, puszczając mnie. W tej chwili zaczynałam już panikować. Nie pokonałabym ich. Na pewno nie, nawet z czyjąś pomocą widziałam nikłe szansę.
- Wiesz czego od ciebie chcę? - zapytał przywódca, który był coraz bliżej. Delikatnie dłonią gładził nóż.
- Nie - odparłam, dyskretnie szukając czegoś, co mogło by potencjalnie posłużyć za broń.
- Zabiłaś mojego brata, ty suko! - wykrzyczał. Patrzyłam w oczy swojego przyszłego mordercy.
- Chcesz zemsty?! Zabij mnie! To ona będzie wtedy cierpiała - wtrącił Shon.
- Zrobię to - mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. Jednakże nie odwrócił się nawet, cały czas był coraz bliżej mnie.
- Nie, nie zrobisz tego! - powiedziałam ze łzami w oczach. Wróg stał na przeciw mnie, w zasięgu ręki.
- Przekonasz się sama, ale najpierw... Najpierw się zabawię - odparł i mocno uderzył mnie w twarz. Zabolało. Chwilkę później poczułam metaliczny smak krwi...
P.S
Domyślam się, że powinien być dłuższy, jednakże nie chcę dawać wszystkiego w jednym poście... Proszę o wyrozumiałość.
Pozdrawiam :*
Rozdział okej :) Rozbawił mnie błąd "zabójcom" ;D Czekam na dalsze posty ;p Ania :)
OdpowiedzUsuńrozdział super z niecierpliwością czekam na następny ! ;)
OdpowiedzUsuńpisz szybko kolejny ;*
OdpowiedzUsuńRozdział super jak zawsze, świetnie piszesz. Z niecierpliwością czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
¢ιtу σf αиgєℓ ♡
http://believe-in-live.blogspot.com/
Ale się dzieję xd Wspaniały rozdział <3 Mam nadzieję, że ktoś ich uratuje ;]
OdpowiedzUsuń